Gdzie Jest Moja Motywacja? cz. I
Gdzie jest moja motywacja? Część I: 5 sposobów jak szybko i skutecznie zamordować swoją motywację
Odkąd świat istnieje, problem motywacji (a raczej jej braku) dotyka chyba każdego. Co więcej – jestem absolutnie pewna, że im więcej chcemy osiągnąć i im wyższe mamy ambicje, tym o przypływ motywacji trudniej. Niech rzuci kamieniem ten, komu nigdy nie upłynęły dni, tygodnie, a może nawet miesiące czy lata, kiedy bezowocnie czekał, aż przyjdzie „to coś”. Ten piorun, który sprawi, że otworzysz rano oczy z przypływem niewysłowionej energii i myślą „to dziś! Dziś mi się CHCE!” Oczywiście, taki moment nadchodzi bardzo rzadko albo nawet nigdy… Czujemy się wtedy fatalnie obserwując jak nasze życie przepływa gdzieś bokiem, bez nas i nie spotyka nas to, czego byśmy chcieli. Wtedy czujemy się przygnębieni, sfrustrowani i w rezultacie chce nam się jeszcze mniej… Jeżeli w międzyczasie pojawi się jakikolwiek cień motywacji – natychmiast znika. I tak w kółko…
No to jak wobec tego tą motywację znaleźć? Gdzie ona się przed nami chowa? Jak robią to ludzie osiągający sukcesy w swoich działaniach, którzy wydają się być nieustannie nakręceni i zmotywowani? Dlaczego nie ja? Dlaczego nie Ty? Okazuje się, że odpowiedzi na te pytania są prostsze i bardziej oczywiste niż może się komukolwiek wydawać…
W tym roku wybrałam się na urlop właśnie w poszukiwaniu motywacji. Chyba pierwszy raz w życiu nie zabrałam komputera, a jako destynację wybrałam miejsce odosobnione, pozbawione zgiełku i… zasięgu. Odcięłam się na prawie dwa tygodnie zabierając ze sobą jedynie czytnik książek. Chciałam pobyć sama ze sobą, bez pośpiechu. Pozwolić moim myślom zwolnić, zrobić miejsce na nowe… Absolutny reset systemu. Nie wiem, czy to jakieś przeznaczenie, ale już pośród pierwszych kilku tytułów, które przeglądałam w virtualo.pl pojawił się „Mit Motywacji” Jeffa Hadena. W punkt! – pomyślałam. Natychmiast kliknęłam „wyślij na mojego Kindle” i byłam gotowa do podróży.
Książka jest według mnie warta przeczytania i szczerze polecam ją każdemu. Napisana jest lekkim, przystępnym i niepozbawionym humoru językiem, a jednocześnie jest ona tak bogato wypełniona cennymi spostrzeżeniami i praktycznymi radami, że mimo, iż zdecydowałam się odnieść tylko do najistotniejszych – i tak nie ma możliwości, żebym zmieściła się w jednym wpisie. Wyobrażam sobie, że niewiele osób chciałoby tu czytać długaśne opracowania, dlatego ten artykuł jest początkiem serii o poszukiwaniu (lub tworzeniu) motywacji opartej na podstawie tej książki. W tej części skupimy się na działaniach destrukcyjnych, podejmowanych przez nas nieświadomie, które bardzo skutecznie i niezwykle szybko zabijają jakąkolwiek motywację, która zdoła w nas zaiskrzyć.
Sposób 1
Czekaj cierpliwie, aż strzeli Cię motywacyjny piorun
No to jak to jest z tą motywacją? Nijak. Krótko mówiąc ludzie odnoszący sukcesy również jej nie mają (przynajmniej na początku), wcale się tym nią nie przejmują, a nawet – wykształcili w sobie umiejętność działania pomimo jej braku. Co więcej, okazuje się, że podejście do samej motywacji mamy z założenia błędne. Nie wiedzieć czemu wierzymy, że to od niej wszystko się zaczyna, napędza nas do działania i że to od jej obecności lub braku zależy nasz sukces. Tymczasem jest wręcz odwrotnie.
Jak mówi sam autor:
“Większość ludzi nie rozumie, co jest źródłem motywacji.
Uważają, że motywacja to zapłon, który automatycznie wyzwala zapał do ciężkiej pracy.
Im większa motywacja, tym więcej wysiłku jesteśmy gotowi włożyć w działanie.
Tak naprawdę motywacja jest rezultatem. Motywacja to duma z pracy
którą już wykonano, a to napędza gotowość, żeby zrobić jeszcze więcej.”
Haden tłumaczy, że motywacja to coś, co trzeba rozpalić, ale nie jest to nic trudnego. Wystarczy jedna iskra, kilka minut poświęcone na samo rozpoczęcie realizacji zadania, kilka linijek tekstu oferty, którą powinieneś już dawno przygotować, pierwsze sekundy rozmowy z klientem lub partnerem biznesowym. Tylko chwila wystarczy, żeby twój mózg zaczął produkować dopaminę, żeby zaczęło ci się chcieć i zapłonęła twoja motywacja. Tak naprawdę idzie on nawet o krok dalej i twierdzi, że taki nagły przypływ motywacji, taki strzał z nieba (rzadko się zdarza ale jednak) wcale nie jest niczym dobrym. Porównuje to do zaspokojenia głodu cukrowego: kilka minut fantastycznego uczucia, które pozwala ci przenosić góry, a po chwili czujesz się gorzej niż przedtem.
Jak się nad tym zastanowiłam, to przyznałam, że to naprawdę tak działa! Przypomniałam sobie kilka momentów w swoim życiu, kiedy robiłam coś nakręcona energią, endorfinami i pozytywnymi myślami (na przykład ostatni kurs) i przyznaję uczciwie, że momentami absolutnie mi się nie chciało tego robić! Co więcej, były takie chwile, że czując zobowiązanie wobec swoich czytelników po prostu zmuszałam się do tego, żeby usiąść przy komputerze. W głowie miałam absolutną pustkę i niechęć do czegokolwiek. Jednak po kilku chwilach, po napisaniu kilku linijek materiału, nie mogłam przestać aż nie skończyłam. Czasami zajmowało mi to kilkanaście godzin! Każdy akapit powodował, że czułam się coraz bardziej spełniona, dumna z siebie, że daję radę mimo początkowej niechęci, a to działało jak seria zastrzyków z dopaminy.
Ciekawym zjawiskiem jest u mnie również stosowanie techniki Pomodoro (jeżeli o niej nie słyszałeś, daj mi znać w ↓ komentarzu ↓ – jeżeli będzie taka potrzeba, zrobię na ten temat oddzielny wpis). Czasami miewam tak, że zasiadając do jakiegoś zadania mam ogromne problemy z koncentracją. Zaglądam na portale społecznościowe, nagle przypominam sobie o zakupach, które miałam już dawno zrobić, więc postanawiam akurat w tej chwili sprawdzić ceny… Narzędzie do Pomodoro uruchamiam wtedy, kiedy potrzebuję się po prostu skupić. Założenie jest takie, że pracuję nad daną czynnością przez 15 minut. Tylko tyle – potem uruchamia się alarm, który pozwala mi zrobić sobie przerwę. Możesz mi wierzyć albo nie, ale jeszcze nigdy mi się to nie udało… To znaczy, nie to, żeby pracować przez taki czas, ale to, żeby zrobić sobie przerwę we wskazanym momencie. Zawsze, ale to absolutnie zawsze jest tak, że po tych kilkunastu minutach wyłączam alarm i bez żadnego wysiłku pracuję dalej w pełni zmotywowana i skupiona.
Innymi słowy – to nie motywacja jest tym, co rozpoczyna działanie a wręcz odwrotnie. Najpierw zaczynasz działać (nawet, jeżeli mozolnie i „na siłę”), odnosisz pierwsze malutkie zwycięstwo (najczęściej nad własnymi słabościami) i czujesz jak cieniutkim strumieniem płynie do ciebie energia i zapał do tego, żeby podejmować kolejne kroki. A jak wiadomo – im dalej w las, tym więcej drzew! Kiedy realizujesz kolejne etapy twojego planu, kiedy za każdym razem czujesz się silniejszy i lepszy we własnych oczach, nieuchronnie pojawia się motywacja, który nie pozwala ci już zatrzymać się nawet na chwilę.
Sposób 2
Skup się na tym ile Ci jeszcze brakuje
Zamiast dać receptę na to skąd wziąć motywację, autor pokazuje kilka uniwersalnych zasad, jak się nie demotywować i według niego, to zasadniczo wystarczy. Tak naprawdę autosabotaż to nasz największy problem. Jesteśmy dla siebie bardzo surowi, stawiamy sobie ambitne cele (w tym akurat nie ma nic złego) i to na nie kierujemy swoją pełną uwagę. W ten sposób – choćby nie wiem co – za każdym razem czujemy się po prostu słabo, bo wprawdzie niby czegoś dokonaliśmy, ale do pełnego sukcesu jest jeszcze bardzo daleka droga. Systematycznie umniejszamy swoje dokonania, małe sukcesy i osiągnięcia, które – jeżeli tylko kontynuowane – nieuchronnie doprowadzą nas do założonego wcześniej celu.
Prawdą jest, że im bardziej ambitny jest twój cel tym bardziej przytłaczająca i zniechęcająca jest odległość jaką musisz przebyć, aby go osiągnąć. Jeżeli chciałbyś zrzucić 20 kg, bardzo łatwo wpaść w przygnębienie i poczucie, że to się nigdy nie uda. W takim razie – nie ma sensu zaczynać. Tu z pomocą przychodzi japońska metoda Kaizen (kiedyś na pewno o niej napiszę), czyli zasada podzielenia swojego działania na małe, nieodczuwalne kroki. Być może łatwiej będzie zgubić 2 kg miesięcznie? A może chociaż 200 g tygodniowo? 20 kg to ogromna część masy ciała. Ale 200 g? Przecież to mniej niż szklanka cukru… Na pewno się da! Skup się wyłącznie na tym co „tu” a nawet się nie obejrzysz, jak znajdziesz się „tam”.
Motywacja tkwi w skupianiu się na pozytywach. Na tym, co udało się osiągnąć w drodze do twojego celu, zamiast wyglądania z tęsknotą tego, co jeszcze jest do zrobienia… Myślę, że każdy przynajmniej raz w życiu miał takie destrukcyjne doświadczenie (szczególnie w dzieciństwie), kiedy zrobił coś (w jego opinii) fajnego, poprosił bliskich o pochwałę, a oni powiedzieli coś w rodzaju: „Super! Szkoda tylko, że nie zrobiłeś tego i tego”… Motywujące? No nie bardzo. Niestety tak właśnie w większości działamy wobec samych siebie. Zamiast nagrodzić się za swoje działanie, za ukończony etap czy zrealizowane zadanie, zamiast mentalnie poklepać się po plecach i powiedzieć „wow, dobra robota!” myślisz „super, ale do celu jeszcze pięć razy tyle”… Nie wiem jak ciebie, ale mnie zupełnie nie dziwi, że twoja motywacja w takim momencie nakrywa się łapkami, chowa w kąt i nie chce mieć z tobą nic wspólnego.
Sposób 3
Bądź przygotowany na szybką, łatwą i bezwysiłkową drogę
Kolejnym czynnikiem, który skutecznie niszczy naszą motywację do działania jest zderzenie się z ceną jaką przychodzi nam zapłacić w drodze do osiągnięcia naszego celu (a jakąś zapłacić zawsze trzeba). Jeżeli zbyt optymistycznie podchodzimy do realizacji naszych planów, może nas zwieść wizja łatwego sukcesu bez poświęceń – a przyznasz pewnie, że to mało prawdopodobne.
Jeżeli od samego początku zdefiniujesz cenę, jaką przyjdzie ci zapłacić (na przykład przez jakiś czas mniej czasu z rodziną, wstawanie przed świtem, praca do późnej nocy, zmęczenie, odpuszczenie sobie wakacji czy innych wydatków) i od początku zaakceptujesz ją jako koszt twojego sukcesu, którego jesteś świadomy i na niego gotowy – później będzie ci łatwiej zaakceptować te niedogodności gdy się pojawią. Kiedy zrobi się naprawdę ciężko, nie będziesz mieć większego problemu, żeby to przetrwać, bo będziesz rozumiał, że to tymczasowe trudności, a co ważniejsze – że idzie za tym jakiś wyższy cel. W chwilach słabości będzie ci łatwiej odnaleźć w sobie determinację i kontynuować swoje działania mimo wszystko.
Gorzej będzie, jeżeli takich założeń nie zrobisz. Wtedy motywacja pojawi się błyskawicznie po rozpoczęciu działania i będzie trwała tak długo, jak okoliczności będą sprzyjające. W momencie, kiedy zrobi się trudniej, kiedy przyjdzie zła aura, zmęczenie a twój mózg zastrajkuje w wydzielaniu dopaminy i endorfin – automatycznie pomyślisz „nie tak miało być” i błyskawicznie zapomnisz o czymś takim jak motywacja.
Sposób 4
Zachowuj się tak, jakbyś miał już sukces w garści
Przyznam, że ta część książki była dla mnie największym (a może nawet jedynym) zaskoczeniem. Podczas gdy większość autorów książek dotyczących rozwoju osobistego i motywacji namawia, aby o swoich celach jak najwięcej opowiadać innym – co w ich założeniu ma wywołać wewnętrzną presję i obawę przed porażką i oceną, a w efekcie zmobilizować nas do osiągnięcia sukcesu (przyznaję, że na mnie nigdy to mocno nie działało), autor Mitu Motywacji twierdzi zupełnie inaczej.
Po pierwsze oddziela on kwestię wizji ostatecznego celu i osiągniętego sukcesu od wykonywania poszczególnych zadań, które mają do tego doprowadzić. O ile zadaniami można i należy się dzielić (uff, ulżyło mi trochę, bo przez chwilę obawiałam się, że nasze wspólne niedzielne planowanie tygodnia na grupie Mój Biznes Rękodzieło zagraża waszym osiągnięciom), gdyż to daje nam okazję do uporządkowania myśli, planu i ewentualnego zasięgnięcia konstruktywnej opinii innych – nie wolno nikomu opowiadać o swoich długoterminowych celach czy wizjach przyszłości, bo to w rzeczywistości zabija naszą motywację.
Haden powołuje się na badania (których źródła niestety nie przytacza) dowodzące temu, że ludzie, którzy publicznie snują wizje swojego sukcesu rzadziej je realizują. Oczywiście nie chodzi tu o czary czy zabobony, ale – jak sam tłumaczy – o wywoływanie przedwczesnego poczucia posiadania tożsamości do której się aspiruje. Mówiąc prościej – jeżeli żywiołowo i z entuzjazmem opowiadamy o tym co chcemy osiągnąć (tym bardziej, jeżeli jest to naprawdę duże) albo kim się w wyniku swoich wysiłków stać, zaczynamy się podświadomie czuć jakbyśmy już to osiągnęli. Wprowadzamy się w nastrój, który nasz mózg rozpoznaje jako nagrodę za osiągnięcie sukcesu tak, jakby się to już dokonało. Pokrywa się to z opiniami wielu psychologów i psychoanalityków, których prace czytałam, gdzie również zakładają oni, że w spełnieniu każdego człowieka ani nie chodzi o pieniądze, ani o sławę, ale o uczucie, jakie te czynniki wywołują. A więc, jeżeli potrafimy „zasymulować” w sobie uczucie sukcesu i spełnienia, automatycznie spada nasza motywacja do tego, żeby dany cel faktycznie osiągnąć.
Sposób 5
Bądź dla siebie surowy… A co tam! Biczuj się i poganiaj do momentu aż staniesz na mecie
Wyobraź sobie, że biegniesz w maratonie. Jesteś zmęczony ponad miarę, serce wali ci jak młot, ale wodę dostaniesz dopiero na mecie. Myślisz, że dobiegnięcie do niej jest w ogóle możliwe?
Realizacja długoterminowego celu rządzi się identycznymi prawami. Jeżeli będziemy w trakcie całego procesu odnosić swoje bieżące dokonania do tego co pozostało, nigdy nie poczujemy się spełnieni (a od tego zależy nasza motywacja). Jeżeli będziemy cały czas podkreślali niedosyt i umniejszali sukces na poszczególnych etapach, nie można się dziwić, że motywacji brak. W końcu ile można biec bez wody? Dlatego bardzo ważne jest, aby zadbać o regularne podsycanie tego ognia – o chwalenie samego siebie za zrealizowane zadania. O małe nagrody na poszczególnych etapach. Takie przyjemności są paliwem, które właśnie podsyca twoją motywację. Jeżeli postarasz się o zachowanie poczucia spełnienia na bieżąco – w trakcie całego procesu – naturalną konsekwencją tego będzie utrzymanie (a nawet stopniowe zwiększanie się) motywacji aż do samego końca.
No i jak? Ile z wymienionych wyżej grzechów przeciwko swojej motywacji masz na sumieniu? Bo nie uwierzę, że żadnych – jeżeli tak by było, prawdopodobnie wcale nie musiałbyś czytać tego artykułu! Napisz w komentarzu, które elementy są Ci najbardziej bliskie i jakie jeszcze widzisz w sobie (albo innych) działania, które skutecznie podcinają skrzydła i kneblują motywację.
A może masz jakiś system, który pomaga Ci tą motywację wzniecić i podtrzymać? Podziel się ze mną swoimi sposobami!
2019-07-27 @ 21:54
Spora dawka informacji .
Ja, gdy dostaję zamówienie na kartkę, mam pustkę w głowie. Nie wiem kompletnie od czego zacząć. I zwlekam, czekam..
Ale gdy już zacznę, pomysły pojawiają się jeden za drugim😉
Dlatego mówi się, żeby nie wyznaczać sobie długich terminów do realizacji zadań.
Ponieważ i tak siadamy do nich na ostatnią chwilę.
Więc można spokojnie skrócić terminy oczekiwania do minimum.
Wtedy siadamy i działamy, a nie narzekamy, że nie mam motywacji.
Dzięki za wpis.
Teraz wiem, że to nie brak motywacji, tylko zbyt dużo czasu na dane zadanie nas spowalnia.
2019-07-27 @ 22:51
Ha! No widzisz? Też byłam zaskoczona jakie to oczywiste. Teraz – kiedy się to przeczyta 🙂 Gdzieś kiedyś słyszałam o metodzie trzech minut. Polega ona na tym, żeby niezależnie od tego, czy się chce, czy nie – zabrać się do wykonywania tej czynności tylko przez trzy minuty. Nietrudno zgadnąć, że jak już zaczynasz, to samo idzie. Ehh człowiek to jednak prostszy jest niż można się spodziewać 😉
2019-10-09 @ 12:44
Kiedy w domu zwolnił się pokój, powstała tam moja pracownia. Miejsce w którym znikałam, odcinałam się i zatapilalam w robieniu różnych ozdobnych bibelotów… Kiedy zwolnił się drugi większy pokój i przeniosłam tam swoją pracownię. Dołączył do mnie mój mąż, zrobił sobie drugi stół, regały i wprowadził swoje skarby i marzędzia. Tak moja pracownia przestała być MOJA! Już nie jest taka jak ja chciałam, jest pełna nie moich rzeczy, moje narzędzia zmieniają miejsca. Już nie jest moim królestwem, azylem. Teraz bardziej przypomina jakiś pokój gospodarczy. Znikła też moja chęć do pracy, pomysły i przyjemność. Już nie chce mi się w niej nic robić 😔 Nie widzę tu możliwości zmiany, przecież nie każę mu się wynosić… Musiałam tylko w końcu wypowiedzieć odpowiedź na ciągłe pytania “dlaczego już nic nie tworzysz?”
2019-10-09 @ 17:43
O wow! To brzmi fatalnie… Rozumiem, że to miejsce było dla Ciebie ważne, ale czy Twój mąż o tym również wie? Może warto tak po prostu o tym pogadać? Może warto ustalić sobie jakieś strefy – to jest mój regał i tu nic nie ruszasz, tam jest Twój i ja również się tam nie rządzę… A może jakieś godziny czy chociaż dni, które macie takie “swoje”? Wierzę, że wszystko można dogadać i załatwić, ale widzę też, że to dla Ciebie kluczowe do tworzenia. Byłoby strasznie słabo, jakby coś takiego zaważyło na Twoich działaniach. Trzymam mocno kciuki i czekam na info jak się sprawy potoczą!